2501.ZONE

vast and infinite



Notatki

Radio NPW

Receptury

MidModerna

Jan B. Tereszczenko (TEKO) - O Staszku Staszewskim -"Tacie”. Wspomnienie

Właśnie były Święta A.D. 1958. Wigilia. Tak się jakoś złożyło, że każdy z nas dostał właśnie jakieś dodatkowe pieniądze za przeróżne na boku chałtury i postanowiono udać się zaraz po pracy na wigilijną rybkę, na drugą stronę Wilczej, do takiej małej pijackiej rzeźni, smrodliwej “dziury w ścianie” pn. “Wyścigowa”. A ponieważ, jak wiadomo, “rybka lubi pływać”, więc po kolei każdy z nas miał postawić “…proszę pani, następną kolejkę…!” A ponieważ było nas siedmiu, już w połowie tych kolejek atmosfera spotkania zaczynała być całkiem udana. Pamiętam, zamawiając kolejną turę, zszedłem właśnie do kontuaru i natychmiast zauważyłem, że w barku obok ulokowała się raczej atrakcyjna młoda kobieta, blondynka, nad talerzykiem golonki. Pojawienie się tak zaskakującej osoby w tak dziwnym miejscu, spowodowało, że natychmiast nawiązaliśmy kontakt, zapraszając ją do naszego rozbawionego grona. Przystała, i z talerzykiem w ręku spytała tylko: “A ilu panów jest…?” Na wiadomość, że siedmiu… “Proszę pani, siedem wódek…” poleciła. W tym momencie atmosfera zgromadzenia z radosnej przemieniła się w ekstatyczną, w dodatku z warszawską uliczną kapelą dającą nam podkład muzyczny, składający się z narodowych kolęd (w wykonaniu 100-krotnie lepszym od Grzesiuka…), eksplozja radochy przekroczyła wszelkie granice i oczekiwania. Niestety, Wigilia (i Wilia…) zbliżały się nieuchronnie wielkimi krokami, i czas było pożegnać się z “uroczą” “Wyścigową”, i może nawet udać się do rodzinnych pieleszy na wigilijne celebracje. Ale “…Jeszcze chwilka…, bo proszę pani to, a proszę pani tamto…”, i w pewnej chwili padła propozycja - zdaję się, że moja…(!) - “…żeby może tak na chwileczkę wpaść do nas do biura…?”. A ponieważ pani nie stawiała oporów, więc po chwili cała ferajna wylądowała w naszej opancerzonej pracowni, na którymś tam piętrze. Zgaszono światła, i ktoś - nie jest wykluczone, że to był znowu mój kolejny pomysł… - zaproponował głośno: “Hej panowie, rozbierzmy ją…!” “Ach, panowie, jeszcze nigdy nic takiego mi się nie przydarzyło…” wołała pani, głosem wcale nie oburzonym, i kiedy jakieś biustonosze wylądowały już na żyrandolach, a nasze deski kreślarskie przewracały się jedna za drugą, Staszewski złapał mnie za łokieć, i… Stary, spierdalajmy zanim będzie z tego jakaś kolosalna poruta…” zakomenderował. Spierdoliliśmy oczywiście, zostawiając haftującego w kiblu “Bieniechę”, i “Przerada” opiekującego się panią razem z jej porzuconymi częściami garderoby. Trafiłem do domu spóźniony i kompletnie wlany, podobnie jak i reszta uczestników biesiady.

Kiedy jednak nazajutrz dzwoniłem do “Przerada” z inkwizycją w sprawie tej atrakcyjnej blondynki, okazało się że “Przerad” nie wrócił wcale do domu na noc. Chichoty Staszewskiego słychać było pewnie od Wierzbna aż po Służewiec, mnie natomiast przypadła rola porządkowania zdewastowanej pracowni, zanim wrócą do niej po Świętach inni pracownicy. Wśród rupieci na podłodze znalazłem małą, dosyć estetyczną srebrną broszkę, którą potem celebrowałem przez długie lata. A kiedy “Przerad” wreszcie ujawnił się, nie można było w żaden sposób wydobyć z niego jakichkolwiek informacji na temat tajemniczej damy. Musiałem dokonać wielkiej pracy detektywistycznej, a pomagały mi w tym różne całkiem niespodziewane okoliczności, aby wreszcie uchylić rąbka tajemnicy. Wspaniałą wigilijną blondynką okazała się być żona właśnie b. Ministra Budownictwa, Babińskiego, aktualnie Ambasadora desygnata PRL-u w Washingtonie. W sprawie swojej roli w życiu tej niezwykle atrakcyjnej pani pozostał natomiast “Przerad” uosobieniem całkiem zaskakującej dyskrecji. Ale cośmy się na ten temat ze Staszkiem Staszewskim nachichotali, tośmy się nachichotali.