2501.ZONE

vast and infinite



Notatki

Radio NPW

Receptury

MidModerna

Andrzej Bobkowski - Szkice piórkiem

Rano wstałem i pojechałem do Domu Polskiego do Tadzia. Było jeszcze szaro. Wchodzę do ich pokoju. Tadzio jeszcze śpi. Igiełka już wstał i coś tam dłubie, Boruc leży w łóżku i drzemie. Igiełka przywitał mnie z hałasem: ‘Panie B., z Tadka nie będzie pan miał pociechy, bo wrócił o 2-giej nad ranem komplet nadryzgany’.
Budzę Tadzia. ‘Aaaa, Jędruś, już jadziem. Ależ ja jestem pijany. Już się ubieram i idę po wózek’. Rzeczywiście wstał i zaczął się grzebać. Tamci dwaj mu dogryzali, on się odcinał. Tadzio jest trzeźwy do połowy. Znam go i wiem, że choć zupełnie pijany, trudno po nim poznać. Tymczasem Igiełka wyciągnął ćwiartkę wódki z kąta, jakąś puszkę pasztetu i chleb i orzekł, że musimy się napić na ten Nowy Rok. Napiliśmy się. Zaczęło nam smakować. Tadzio zauważył, że zaraz mu lepiej, zrobiło się wesoło. W końcu złożyliśmy się i wysłaliśmy Igiełkę po pół litra wódki i śledzie. Poleciał prędko na Saint-Paul do Dombrowskiego i przyniósł. Było już jasno, za oknem zaczął padać wielkimi płatami śnieg. Rozczuliliśmy się wszyscy i ‘po kuble’, jak mówi Tadzio. Bęc, bęc, bęc - chlebek z marynowanymi śledziami i dalej bęc. Ja byłem już dobrze podcięty, Tadzio i Igiełka zupełnie pijani. Ale trzymaliśmy fason. Igiełka zaofiarował nam pomoc.
Wszyscy trzej zeszliśmy chwiejnym krokiem na dół, złapaliśmy się wózka i wyruszyliśmy. Dochodziła 10-ta. Sypał gęsty śnieg cicho i spokojnie. Nad Sekwaną pusto, rząd pochylonych drzew, domy, lewy brzeg - wszystko gubiło się w śnieżnej mlge i uciekało sprzed oczu. Śnieg wpadał za kołnierz, moczył twarz i grubą warstwą osiadał na ramionach i na kapeluszu. Był tak gęsty, że Tadzio machając rękami krzyczał ‘rozejść się, przejście dla szanownych tragarzy’, walił dłońmi w płatki i monologował.
Koło Arts-et-Metiers poczuliśmy pragnienie i wstapilisymy na piwo, a po piwie koniaczek. Wjechaliśmy na Bulwary i koło Portę Saint-Martin zaszliśmy na kirsz. Roznosiło nas. Już teraz i ja byłem prawie pijany. Pletliśmy głupstwa, Tadzio mijając policjantów kłaniał się i mówił: ‘Czuj duch ty… w pelerynie’ - jednym słowem karawana pijacka, trzymającą się wózka.


W każdej walce z dogmatem lub w okresie walenia się go niezależnie od naszej woli, następuje powszechny zamęt, utrudniający jakie takie zrozumienie wyłaniających się rzeczy, gdyż następuje nie starcie się myśli z myślą, lecz myśli z uczuciem. Najburzliwsze okresy zarówno w życiu zbiorowości jak i w życiu jednostki, są zawsze okresami walenia się dotychczasowych, absolutnych wierzeń - uczuć. Obrona uczuć nie zna kompromisów i nie zna rozsądku.


Bo muszą - psiekrwie - w coś wierzyć. A jak w nic nie wierzy, to mówi, że ‘będzie lepiej’ i że ‘nie ma złego, co by na dobre nie wyszło’. A jak nie będzie lepiej? A jeżeli jest odwrotnie i nie ma tego dobrego, co by nie wyszło na gorsze? Jak na przykład rum. To co? To mam się wieszać albo truć tym gazem a volonte? A słońce to pies? A zielone drzewo to takie nic? A mruczący kot na kolanach, to niewarte życia? Koniecznie wiara, co? Wierzę w koty i w rum, i w słońce, i w zielone drzewa i w wolność. Chcę mieć prawo zdechnąć z głodu, jeżeli sobie nie dam rady. I żyć - na litość boska, żyć trochę tak, jak mnie się podoba, a niekoniecznie tak, jak podoba się jakiejś zasranej ideologii.


To, że się urodziłem Polakiem, jest takim samym przypadkiem jak to, że należę do pewnej warstwy społecznej, a nie do innej, że jestem biały, a nie czarny. Warstwa społeczna, kolor skóry - to są przesądy i można na nie gwizdać, a ojczyzna, to koniecznie coś świętego. Dlaczego? (…) Tylko człowiek nie jest fikcją - wszystko inne jest fikcją. Cały świat może być ojczyzną i każdy człowiek bratem. Bo świat, to człowiek, przede wszystkim człowiek.

Andrzej Bobkowski - Szkice piórkiem, Towarzystwo Opieki nad Archiwum Instytutu Literackiego w Paryżu i Wydawnictwo CiS